OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Nie ma uważności bez współczucia. Psychologia kontemplatywna cd.

12 października 2016

Dużo ostatnio słyszymy o uważności – w kontekście terapii, rozwoju osobistego, związków. Właściwie termin ten to klucz – zdawałoby się – do powodzenia w każdym obszarze życia. Obietnica czegoś nadzwyczajnego. Możemy pójść na 8-tygodniowy kurs uważności czy poczytać książki Jona Kabat – Zinna czy Thich Nhat Hanha (polecam gorąco!). Chcę tu pokazać, że uważność jest czymś bardzo zwyczajnym i dostępnym dla każdego z nas (nawet bez kursów i lektur) oraz, że nieodłącznie powinna ona iść w parze ze współczuciem, miłością czy życzliwością.

Psychologia kontemplatywna  mocno stoi na stanowisku, że sama uważność to zbyt mało. Uważność bez życzliwości, współczucia, dobroci może stać się jak zimne światło na sali operacyjnej, na której odbywa się operacja na naszym umyśle. Gdy serce w tym nie uczestniczy pacjent może nie przeżyć. Dosłownie i w przenośni. W uważności chodzi o synchronizację, połączenie ciała, umysłu, serca. A jest to możliwe tylko w teraz.

Jeden z psychologów kontemplacyjnych Christopher Germer w swoim artykule pt. “Musicie mieć serce” wspaniale pisze  o tym, że uważność bez miłującej życzliwości, bez wymiaru serca nie jest zbyt pomocna w pracy z drugim człowiekiem…a nawet może być szkodliwa. Gdy używamy różnych technik – nawet praktyk uważności, a nie angażujemy w proces uzdrawiania / wzrostu naszego serca rezultat takiej pracy może być powierzchowny lub…może go w ogóle nie być.

Włączenie wymiaru czucia (a więc serca i ciała, bo przecież w ciele czujemy uczucia), czy – jak powiada się w psychologii kontemplatywnej – miłującej życzliwości oraz odwołanie się do naszego ludzkiego wrodzonego zdrowia mentalnego pozwala odnaleźć mądrość w pracy z sobą samym lub z drugim człowiekiem.

Nie zrozumcie mnie źle: uważność jest ważna. Tak ważna, że dobrze, żeby była podstawą naszej relacji ze światem, ze sobą i z drugim człowiekiem, ale by nawet sama te relacja była możliwa, autentyczna i głęboka trzeba włożyć w nią…serce.

Czym w moim doświadczeniu jest uważność? I na czym polega to “wkładanie serca”?

Uważność to dla mnie ciągłe powracanie do domu, do siebie, do rzeczywistości takiej, jaka jest w tej chwili. Powracanie z perturbujących wycieczek w przeszłość lub pełnych iluzorycznych rozkoszy odjazdów w przyszłość (proszę wybrać dowolną wersję zgodną z Waszymi nawykowymi tendencjami). Natura naszego umysłu po prostu jest  taka, iż stale się on  czymś zajmuje. Obmyśla plany na naszą wymarzoną, świetlaną przyszłość, zamartwia się, pływa we wspomnieniach, rozjątrza stare rany, analizuje, porównuje, tworzy możliwe i niemożliwe scenariusze zdarzeń…każdy z nas dobrze to zna. I to jest w porządku. Taki jest nasz umysł.

To, czym jest według mnie praktyka uważności to wytrwała praca z tym naszym niesfornym umysłem, jego trenowanie. Po co? Żeby być w kontakcie z rzeczywistością, żeby nasze życie nie umknęło nam niepostrzeżenie roztrwonione – tak możemy to poczuć – na mnóstwo “powinnam” i “muszę”…

A uważność to nie jest też taka strasznie poważna sprawa: to lekkość, radość, poczucie humoru. Zauważcie, że śmiech utrzymuje nas w teraz.

Bodźcem, który nas przywołuje z powrotem do tu i teraz może być wszystko. Może to być promień słońca wpadający do pokoju, zderzenie z człowiekiem biegnącym na autobus, liść spadający nam na głowę, ale także coś z wewnątrz: jakieś nasze uczucie, myśl, doznanie w ciele. Dreszcz wzruszenia, przenikliwy smutek, ostrze złości. Poczucie zimna na twarzy w mroźny poranek, dotyk wiatru, zapach kawy. Nasze zmysły – jeśli tylko zechcemy z nich korzystać – także przywołują nas do chwili teraźniejszej i jej odczuwania. Jeśli tylko nie zagubimy się w historiach, jakie nasz umysł dopisuje do danego doznania to możemy użyć każdej sytuacji, każdego doświadczenia, by połączyć się ze sobą, ze światem, z chwilą teraźniejszą. Gdy się łączymy w ten sposób to pojawia się przestrzeń, pojawia się odpowiedź, rozwiązanie lub…..kolejna zagdaka. Pojawia się coś nowego. I już nie kręcimy się na karuzeli własnych myśli, możemy nabrać nieco dystansu do tego, co dzieje się w naszej głowie, nieco nowej perspektywy. Jest to ogromnie pomocne zarówno w pracy z samym sobą, jak i z drugim człowiekiem. A przy okazji: druga osoba często bywa naszym “budzikiem” w zakresie uważności. Popadamy wszyscy w drzemkę różnych automatyzmów, a często to właśnie drugi człowiek wybija nas z tego stanu swoją nieprzewidywalnością. Przyjaciel reaguje agresywnie, a obca osoba nagle wyraża wobec nas wdzięczność: hop – znów jesteśmy tu i teraz.

Uważność możemy praktykować w sposób formalny (siedzenie w medytacji) lub/i nieformalny – w codziennych czynnościach (uważne jedzenie, sprzątanie etc). Nie będę się o tym rozpisywać, bo o obu znajdziecie mnóstwo materiałów / inspiracji.

Ważna jest tu nasza intencja /motywacja. Nie ma znaczenia bowiem czy te czynności są przyjemne, neutralne czy nieprzyjemne. My ćwiczymy się w uważności czyli w pewnej postawie umysłu: w zwracaniu uwagi, byciu świadomym, co dzieje się wokół nas i w nas w danej chwili. Nie chcemy niczego przegapić, niczego odsunąć, niczego zignorować. Naszą intencją jest być. Chodzi o bezwarunkową obecność w naszym życiu, obecność przy sobie i przy drugim człowieku. Taki jest – w moim subiektywnym rozumieniu tych nauk – sens uważności.

W bycie, obecność wkładamy serce. Nie jesteśmy tylko umysłem. Obecne jest nasze ciało, pojawiają się uczucia; przyjmujemy nasze doświadczenie – cokolwiek się wydarzy. Akceptujemy złość, przeciwności, niepewność nie dlatego, że próbujemy siebie przekonać, że tak powinniśmy (bo tak np. mówią poradniki psychologiczne), ale dlatego, że to część naszego doświadczenia, część nas samych. Przyjmujemy siebie w całości, z naszymi wszystkimi cechami i  aspektami: tymi, które lubimy i tymi, których wolelibyśmy u siebie nie widzieć. To przyjęcie siebie w całości rodzi pewne ciepło i otwartość, a w rezultacie pomaga nam też przyjmować innych takimi, jaki są: bez prób naprawiania, ulepszania ich czy życzenia sobie, by byli inni niż są. Nasze doświadczenie w pracy ze sobą pozwala nam zwrócić się ku pracy z innymi ludźmi w autentyczny sposób. Nie obiecujemy żadnego odlotu, oświecenia, ani uważności prze 24 godziny na dobę, ale dajemy to, co sami mamy: naszą autentyczną obecność i gotowość do bycia ze wszystkim, co jest. Magiczny element w tym procesie pojawia się jakby przy okazji: odkrywamy, że życzliwe przyjęcie rzeczywistości jest dla nas prawdziwie transformujące. A to zachęca nas do dalszej praktyki.

[Tekst został zainspirowany naukami przekazywanymi i doświadczanymi na zaawansowanym Treningu Karuny]

Opublikowano w

Barbara Anna Tyboń

psychoterapeutka, coach, trenerka uważności i współczucia, nauczycielka akademicka i autorka